KIepska grawitacja zdobywa oscary, a świetny Interstellar jest krytykowany przez tzw ekspertów...
Interstellar może być trochę za ciężki na głowy słynnych krytyków przydzielających Oscary. Grawitacja za to, to film praktycznie bez przesłania, nie prowokuje absolutnie żadnych pytań o kondycje człowieka we wszechświecie, wiec jako dzieło niezwykle przeciętne musiała zdobyć serca amerykańskich filmoznawców ;)
Grawitacja postawiła na zrobienie filmu bez wymagającego scenariusza i udało jej się to zrobić. Interstellar podniósł sobie poprzeczkę na astronomiczny poziom i upadł z hukiem.
Według mnie nie upadł. Obronił się. Interstellar to film niezupełnie o kosmosie, bardziej o tym, jak kosmos i czas są potężne wobec kruchości małego człowieka.
A autor wątku podsumował sprawę idealnie - nieciekawa Grawitacja zbiera ochy i achy, sypią się Oskary nie wiadomo za co, a Interstellar masa ludzi czepia się za jakieś mało ważne drobiazgi.
Naprawdę to jest tylko widowisko i nie ma nic do powiedzenia.
To, że Nolan nie umie pisać wiarygodnych dialogów to nie jest drobiazg. Tak samo jak deus ex machina finał.
Właśnie że w tym filmie jest silny przekaz, tylko, ty go nie dostrzegasz. Ten przekaz obejmuje co najmniej kilka pytań i kwestii, nad którymi warto rozmyślać.
Jednym z tych pytań jest: co się stanie z naszymi więziami rodzinnymi, gdy zaczniemy grzebać przy przepływie czasu. Spójrz na moment, gdy Cooper odsłuchuje nagrania od dzieci, po powrocie z tej planety z wodą, gdzie spędził zaledwie 3 godziny. Dla niego to były zaledwie trzy godziny, a w tym czasie zmarł teść, wnuk, a dzieci są już stare i zawiedzione nim.
jestem blisko wieku Coopera, więc na mnie ta scena zadziałała bardzo silnie i dała do myślenia. Identyfikowałem się z nim w tym momencie.
Inna rzecz, która jest warta dyskusji to potrzeba przetrwania. gdy się okazuje, że wszystko to było oparte na kłamstwie. Cała wyprawa. Profesor kłamał, aby podstępnie doprowadzić do wykonania planu B. Man wysyłał fałszywe sygnały, wiadomo po co. Wszystko to kłamstwo. A Cooper poświecił na to kłamstwo życie swoich dzieci. Bo po powrocie syna już nie zobaczył, a Murph leżała praktycznie na łożu śmierci.
Jeszcze inna kwestia, warta według mnie dyskusji to fakt, ze mimo przemierzenia galaktyki nic nie znaleźli. Pudło. Inna galaktyka a tu wszędzie pusto.
ja w tym filmie znalazłem jeszcze masę innych rzeczy, nad którymi się zastanawiam.
No widzisz. Jestem od ciebie sporo młodszy, a już jestem uczulony na banał i egzaltację w przeciwieństwie do Ciebie. Film podejmuje kilka spraw, ale nie są one odkrywcze. Nie róbmy ze zwykłych zdarzeń wielkiego dramatu. Jest wiele innych sci-fi, które chcą przygnębić tym, że poza Ziemią ciężko jest. Jest wiele innych filmów z tematyką zawiedzenia swoich bliskich i powrotu po latach. To, że Matt Damon oszukał innych też nie jest wybitne. Można sobie pleść, że to ,,człowiek na opuszczonej planecie dopuszcza się do kłamstwa", ,,samotność zmienia" bla bla bla, ale ostatecznie prostota tych motywów jest całkowicie w takich formułkach opisana. Nie da się zmienić tego, że Interstellar to rozrywka, widowisko. To nie Solaris. Mam wrażenie, że jak ludzie na co dzień oglądają głupią rozrywkę a'la Transformers to patrząc na zwykłą rozrywkę a'la Interstellar myślą że mają do czynienia z czymś niezwykle mądrym. A tak naprawdę oglądają wysokobudżetowy hollywoodzki hit z wielką obsadą, dystrybuowany w każdym kraju, dopieszczany IMAXami czy czymś tam innym.
Jeśli jesteś młody, nie myślisz jeszcze o przemijaniu, i takich tam zapewne w twoim mniemaniu zwykłych "pierdach" ;)
Nie bardzo potrafisz zrozumieć, że ktoś w wieku Coopera, mógł po prostu ryczeć na tym filmie, jak ten przysłowiowy bóbr, bo niedoświadczasz zwyczajnie jeszcze spraw w życiu tak naprawdę najważniejszych, i takich które mogą boleć najbardziej.To pięta achillesowa każdego normalnego człowieka - rodzina! Wiem - banał to i egzaltacja ;)))
Twórca filmu, przy pomocy sci-fi, zaproponował nam "rozprawkę" na temat człowieka w połowie swojego życia. To wiek, w którym jesteś jeszcze jedną nogą, goniąc za swoimi marzeniami, podczas gdy ta druga sprowadza cię już mocno na Ziemię - bo dzieci, rodzina, praca ( nie zawsze ta wymarzona z młodych lat ).
Wzruszają rozterki Coopera, jego rozpacz, jak i to że Cooper przypomina w zasadzie takiego małego chłopca, który w końcu tą swoją ulubioną zabawkę dostaje w momencie, w którym nie wypada się już tak naprawdę nią pobawić; nie ma na to czasu, i są sprawy na głowie już dużo ważniejsze - bardzo przyziemnie sprawę ujmując ;)
Tak, ten film jest niezwykle mądry, bo rozprawia tak naprawdę o samotności i przemijaniu; o ułomności człowieka i jego błędach, które niejednokrotnie na całym jego życiu rzutują. Ot co!
Na liście top10 pozamerytorycznych argumentów na pewno wysoko znajduje się dyskredytowanie dyskutanta (przez wiek). I rzeczywiście, świetnie manipulujesz...
Jestem przeświadczony, że więcej myślę od przeciętnego fana Interstellar, który dostał wszystkie emocje na tacy i po seansie może już wrócić do domu i płakać ze szczęścia jakie to kontemplacyjne dzieło dostał.
I jeszcze raz: są dziesiątki lepszych filmów o samotności i przemijaniu. To jest tylko wakacyjny hit.
To nie do wieku czepialstwo jest, tylko do braku doświadczeń typu: rodzicielstwo, odpowiedzialność za rodzinę - nie doświadczasz, więc nie współodczuwasz.
Przepraszam bardzo, ale film jest od lat 13-tu. Tutaj wszystko było robione tak aby właśnie taki gimnazjalista mógł wszystko zrozumieć. Nie dokładajmy jakichś metafizycznych wartości. Taką drogą zapewniam Cię, że seans Interstellara jest najlepszy po odbyciu podróży w kosmos.
Oj, to tak się nie dogadamy. Ja staram się w ocenie znaleźć złoty środek pomiędzy sercem, a rozumem i nie mogę sobie pozwolić na rozdawanie dziesiątek każdemu filmowi, który podejmuje bliski mi temat. Wciąż natłok egzaltacji w Interstellar i to, że film prosty udaje, że jest filmem skomplikowanym nie mogą zmienić tego, że jest to dla mnie średniak.
Złoty środek to podstawa.
Bliski nam temat może być jednak podany w kiepski sposób, w bardzo kiepskim filmie i z marnym aktorstwem.
Trzeba umieć to odróżnić.
Właśnie największymi zaletami Interstellar są jego aktorzy i wykonanie. Reszta do piachu.
Akurat w przypadku amerykańskiej produkcji, świetne aktorstwo i wykonanie, to już właściwie ( poza małymi wyjątkami) standard.
Ta "reszta", to są moje wzruszenia - czyli genialne ujęcie tematu tak, żeby ze mnie ( obserwatora) coś tam więcej wycisnąć; w zależności od gatunku: podziw, radość, lęk, smutek, łzy, a nawet spazmy ( jak np. w przypadku Jamesa Camerona - "Titanic").
Dla ciebie "reszta do piachu", dla mnie jest właśnie coś ponad...
Tak jak już mówiłem: jest mnóstwo sprytniejszych, mądrzejszych dramatów i zdania wobec tego nie mam jak zmienić. Można już na tym zakończyć dyskusję.
OK. Trochę jak oddanie zwycięstwa ;)
W sumie się nie dziwię, bo w zasadzie trochę cieżko byłoby, z tym co napisałam, jakoś sensownie polemizować.
Nie to nie jak oddanie zwycięstwa. Po prostu operujemy na innych poziomach argumentacji. Ty wypowiadasz się w sposób stricte emocjonalny, a ja przemyśleniowy.
Widocznie brak kultury osobitej u Ciebie a mentalnością zostałeś w gimnazjum, bo żadna kulturalna dorosła osoba nie będzie się w taki niekulturalny sposób wyrażać do innej osoby, tylko dlatego, że ma odmienne zdanie niż ty. Życzę, że w końcu dojrzejesz i zmądrzejesz :)
brawo kolego, ( wiem że wątek przestarzały i sam już jestem wiekowy ;) ) lecz pozwole sobie zauważyć że "mądrość nie zawsze przychodzi w parze z wiekiem , czasem wiek przychodzi sam.... :)
a spojrzałeś na ten film z punktu religijnego? ja właśnie tak na to patrze fizyka kwantowa pozwoliła mi wierzyć w boga, ale tego którym jest właśnie kosmos. Przykładowo Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, jesteśmy zbudowani z atomów, które wyglądają i zachowują się jak planety, działa i w nas i we wszechświecie grawitacja, inne fizyczne siły- w tym filmie jest wiele właśnie tego typu odniesień do Boga (istoty 4 wymiarowe), Biblii (apokalipsa) i religii, ale są one mniej widoczne pod przeciętną warstwą patosu o umieraniu i porzucaniu rodziny ;)
z tego co mówisz wynika że sami jesteśmy bogami (istoty 4-wymiarowe - o ile się nie mylę to byli ludzie w tym filmie)
A atomy nie zachowują się w żaden sposób jak planety. Chyba, że jesteś w stanie to jakoś udowodnić, to informuję Cię, iż właśnie odkryłeś teorię unifikacji, święty graal fizyki.
Pozdrawiam! :)
http://www.tasteofcinema.com/2014/20-great-films-about-loneliness-that-are-worth -your-time
wybierz swoje ulubione
"Jestem przeświadczony, że więcej myślę od przeciętnego fana Interstellar, który dostał wszystkie emocje na tacy i po seansie może już wrócić do domu i płakać ze szczęścia jakie to kontemplacyjne dzieło dostał."
Mylisz się.
Mnie łzy pociekły. Mam ośmioletnie dzieci. Wrażenia po drugim seansie po 2 latach są jeszcze lepsze.
Podpisuje się pod tym obiema rękami i tylko dopiszę, że obrazy i muzyka napełniają człowieka całą gamą emocji
Nie, o "ułomności i błędach" opowiada "Efekt motyla", a o wpływie majstrowania przy czasie na więzy rodzinne opowiada trylogia "Powrotu do przyszłości" (no ale to jest nakręcone w konwencji "ha-ha", więc nie podejrzewam że w ogóle dostrzegłaś występowanie tam takich wątków. Gdyby nakręcono go w konwencji "Interstellar", czyli "poważnej", pokazując widzowi poprzez muzykę i obraz: "o, to ważne!" , "o, tu się wzruszaj!" to pewnie też by został uznany za "arcydzieło psychologiczne"). O poświęceniu dla rodziny było nawet w filmie "Armageddon" i w dziesiątkach innych. "Interstellar" nie pokazuje nic odkrywczego, nowego, ani wybitnego, jest po prostu przeciętnym filmem, z końcówką zrobioną "na siłę" która mnie tylko poirytowała.
Film odebrałam bardziej poprzez pewne wyobrażenia stanu ducha i poprzez utratę. Nie byłam natomiast pewna czy ta opowieść mnie wzruszy, a tym bardziej, czy będę chciała rozpracowywać ją na poziomie naukowym. Wydaje mi się jednak, że kwestie dialogowe, odnoszące się do pojęcia rodziny, jako utraty, były tą siłą napędową, ostatecznie z uczuciem żalu, podczas gdy muzyka potęgowała doznania, a zakończenie filmu było zwieńczeniem emocji.
Sugerujesz, że Interstellar jest rozrywką wtórną?
Wg. twojej definicji banału ląduje tam również wspomniany Solaris, oraz wiele naprawdę wybitnych filmów. W sumie, to w każdym filmie znajdziemy klisze i banały. No bo skoro Interstellar zamyka się na rozłące, samotności, oszustwie, to "Zapach kobiety" można opisać: kalectwo, uwodzicielstwo, samotność, "Człowieka z blizną": mafia, brutalność, ćpanie, zabijanie, strzelaniny, a "Matrixa": efekciarstwo, walki wręcz, strzelaniny, roboty, wirtualna rzeczywistość niewoląca ludzi, kopia pomysłów z GITS (co akurat jest w 100% zgodne z prawdą) ... no po prostu w pierdyliardzie filmów pokazali to samo.
Cóż, nie zamierzam cię tutaj przekonywać, szczególnie, że sam po pierwszej projekcji oceniłem film na 6, po drugiej na 7, a po trzeciej i po przeczytaniu książki Kipa Thorna na 9. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że zbyt ogólnie szufladkujesz. Interstellar to film o ludzkości jako takiej i jej miejscu we wszechświecie i pomimo, iż można odnieść wrażenie, że skupia się na jednostkach, to jednak przedstawia je jako postacie płaskie (dostajemy minimum informacji na ich temat).
Jak dla mnie jest kiczem, przynajmniej częściowo. Otóż kicz, to powtarzanie, a Interstellar trochę sporo kopiuje od 2001:Odyseja kosmiczna :P I po przeczytaniu wielu powieści S.Lema Interstellar naprawdę słabo wygląda. Jest płytki. Dla kogoś kto nie zagłębia się w takie lektury/filmy, to może być głęboki. Ma jakiś przekaz w porównaniu do Rambo, Szklanej pułapki, Szybcy i wściekli, ale nie zgodzę się na uznawaniu tego filmu za coś genialnego. Nie ma w nim nic nowego :|
Przepraszam bardzo. "Rambo: pierwsza krew", jako jeden z pierwszych filmów o PTSD (w czasach gdy to pojęcie nawet nie istniało!), ma bardzo głęboki przekaz. Rambo powinien się skończyć tylko na pierwszej części, ale pieniądz to pieniądz...
Odnosiłem się do całości serii i jej ogólnym obrazie wśród większości: jeden gość obładowany bronią kosi dziesiątki wrogów.
Btw. Byłem mocno zaskoczony (pozytywnie) jak oglądałem "Pierwszą krew", bo nie takiego przebiegu akcji się spodziewałem ;)
No ja rozumiem, dlatego zaznaczyłem, że Rambo powinien się skończyć na pierwszej części. Podobno książka tak się kończy* (nie czytałem jeszcze, niestety) ale w Hollywood bardziej liczą się pieniążki... I niestety teraz pokutuje obraz komandosa który w czasach zimnej wojny zrzucony na Placu Centralnym obaliłby komunizm w ZSRR. Ale niestety, to nie to.
Pozdrawiam.
*podobno są sequele książki, ale oparte tylko na filmie, bez większego związku z pierwszą częścią.
''A tak naprawdę oglądają wysokobudżetowy hollywoodzki hit z wielką obsadą, dystrybuowany w każdym kraju, dopieszczany IMAXami czy czymś tam innym''. - Ależ oczywiście że tak jest jednak nie widzę w tym minusów, po drugie to już wiadomo przed obejrzeniem filmu :)