Recenzja filmu

Sa-ba-ha (2019)
Jae-hyeon Jang
Jung-jae Lee

Dziewiąte wrota i pół

Reżyser, podążając szlakiem wyznaczonym przez twórcę genialnego "Lamentu", próbuje podobnie jak Hong-jin Na żonglować gatunkowymi kliszami. Niestety, czasami staje w rozkroku, wyraźnie nie
Film zaczyna się najlepszymi scenami z "Lamentu". Mistyczna tradycja zderza się w nich z materliastyczną prozą życia. Buddyjskie egzorcyzmy nagłaśniane estradowymi Marshallami, za pomocą bezprzewodowego mikrofonu. Kiedy po odprawieniu wykańczających modłów pozostaje już tylko zasłużony papieros i spokojnie można udać się do domu swoim Bentleyem, wystawić fakturę, na którą cała wioska zrzuci się pewnie żywym inwentarzem i miskami ryżu, okazuje się, że zło istnieje na prawdę. Jednak to, co u Hong-jin Na było puszczeniem oka w stronę ludzi wolnych od religijnych doktryn, tutaj jest jedynie marną kliszą. Po scenie, która nie jest jedynie nieudanym nawiązaniem, a plagiatem, film bardzo szybko zostaje zredukowany do kryminału, którego karty odkrywane są dość łatwo na komisariatach, a najważniejsze zagadki rozwiązuje wujek Google.

Całość intrygi skrywa tajemnicza księga, którą na bieżąco interpretuje, niczym krzyżówkę, chrześcijański pastor, który – gdyby wierzyć w reinkarnację – mógłby uchodzić za kolejne wcielenie Johnnego Deppa z filmu Polańskiego.

Nasza księga, będąca buddyjską wariacją Apokalipsy św. Jana, nie ma złowrogich ilustracji na pożółkniętych stronicach. Nie jest nawet zakurzona. Wygląda jak pamiętnik nastolatki i powstała w 2000 roku. Wynika z niej, że zło jest jeszcze niedojrzałe, ma 15 lat i od dawna jest na celowniku Światła, czyli buddyjskiej interpretacji Dobra. Co mogłoby pójść źle? Niestety wszystko. Począwszy od scenariusza, który nie wykorzystał interpretacyjnej przestrzeni, jaką dają religie, których dogmaty tak eklektycznie tutaj zmiksowano. Reżyser, podążając szlakiem wyznaczonym przez twórcę genialnego "Lamentu", próbuje podobnie jak Hong-jin Na żonglować gatunkowymi kliszami. Niestety, czasami staje w rozkroku, wyraźnie nie wiedząc, kogo i czym chce przestraszyć. Niektóre sceny zdają się po prostu skopiowane w nieudolny sposób. Dramat osobisty nie ma ciężaru, kontekstu społecznego brak, mimo scen akademickich, a przerażająca płaszczyzna, na której porusza się reżyser, przestraszy widza tylko jumpscare'ami. To przykre, tym bardziej, że "Sa-ba-ha" dzieli z "Lemantem" właściwie wszystko. Wspomniane już motywy opozycji racjonalizmu do religii, zderzenie mistyki z technokracją, wprowadzające do filmu motyw dobra i zła, przedstawianych oczywiście łopatologicznie w odpowiednich kolorach i przy odpowiednim świetle. Zło w znajomy sposób atakuje też niewinne dziecko. Do tego nawiązanie do Japonii, z którą wspólna historia jest dla Koreańczyków niezagojoną raną. Dostajemy też w końcu próbę zmylenia widza co do tego, z czym ma do czynienia. W "Lamencie" była to próba weryfikacji metod poznawczych, tutaj jest jedynie hollywoodzką zagrywką. Nawet scena pościgu samochodowego, który w "Lamencie" był przełomowy, tutaj zredukowano do efekciarskiego finału.

Kiedy zbliżamy się już do końca z poczuciem rozczarowania, że zmarnowano taki potencjał, mając za wzór film przecież tak doskonały, dostajemy w twarz fatalizmem, wymiętolonym i zredukowanym do ezoterycznej odmiany "Szklanej pułapki". Miał być "Lament", wyszło ujadanie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones