Znakomite kino - to pierwsze słowa, które cisnęły mi się na usta po seansie "Fightera". Wchodząc do sali, spodziewałem się obrazu zaledwie dobrego, ze świetnym aktorsko drugim planem. Byłem w
Znakomite kino - to pierwsze słowa, które cisnęły mi się na usta po seansie "Fightera". Wchodząc do sali, spodziewałem się obrazu zaledwie dobrego, ze świetnym aktorsko drugim planem. Byłem w błędzie. Film Davida O. Russella okazał się filmem z najwyższej półki, do którego z pewnością wrócę jeszcze nie raz.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że opowiadaną w "Fighterze" historię każdy widział już po tysiąc razy. Micky (Wahlberg), ambitny chłopak z biednej dzielnicy, jest początkującym bokserem. Marzy o wielkiej karierze i walkach z najlepszymi. Trenuje pod okiem swojego brata (Bale), byłego pięściarza, który upadł na dno. Droga obu bohaterów ku chwale nie będzie należała do najłatwiejszych. Zwykły mężczyzna z wielkim talentem, który dzięki swojej determinacji w końcu osiąga upragniony sukces to schemat stary jak świat, szczególnie jeśli dodamy do niego jeszcze całą sportową, a dokładniej rzecz ujmując, bokserską otoczkę. Co jednak odróżnia ten film od reszty? Russell nakręcił obraz perfekcyjny narracyjnie, przykuwający uwagę widza od pierwszej do ostatniej minuty. Czuć, że te prawie dwie godziny projekcji są przemyślane w bardzo drobiazgowy sposób. Film chwyta za serce, szarpie nerwy i bawi, a wszystko jest wyważone w perfekcyjny sposób. Reżyser skupia się głównie na relacjach między otaczającymi protagonistę bohaterami, a całość to w dużej mierze dramat rodzinny. Na całe szczęście uniknięto wytartych klisz i sloganów takich jak "Bóg, honor, ojczyzna". Całość sprawia wrażenie dzieła, zrobionego bez większego silenia się na "Wybitny film", dzięki czemu w rzeczywistości takim się staje.
Swoja narracyjną perfekcję "Fighter" zawdzięcza także technicznej realizacji. Twórcy zgrabnie połączyli filmowość z dokumentalnością, dzięki czemu widz ma wrażenie uczestniczenia w prawdziwych wydarzeniach. Mam na myśli szczególnie sceny walki na ringu, które żywcem przypominają to co możemy oglądać w transmisjach telewizyjnych. Realistyczne, surowe wykonanie, dodaje obrazowi kolejne punkty.
Jak już wspominałem na początku, największe oczekiwania wiązałem z aktorstwem, szczególnie Christianem Bale'em. Ostatnimi czasy miałem niemiłe wrażenie, że ten wybitny aktor rozmienia się na drobne i zaczyna zwyczajnie chałturzyć (granie jedną miną i z głosem Batmana po całonocnej imprezie w czwartym Terminatorze). Na szczęście po raz kolejny pokazał, na co go stać. To film Bale’a, który nie tylko kradnie całe przedstawienie, ale także trzyma je na swoich wychudzonych barkach. Dicky, przestępca i narkoman, a zarazem największy przyjaciel i mentor swojego zmierzającego na szczyt brata, to istna perełka. Z Markiem Wahlbergiem (bardzo solidnym w głównej roli) tworzą znakomity duet. Należy także wspomnieć o Melissie Leo w roli matki głównych bohaterów - niejednoznaczna, bardzo skomplikowana postać, która miejscami budzi sympatię, by zaraz piekielnie denerwować. Perfekcyjna robota.
"Fighter" to jedna z lepszych oscarowych propozycji. Russell wykorzystał ograne szablony i stworzył zgrabne kino, od którego nie sposób się oderwać, głównie za sprawą imponującego aktorstwa. Z czystym sumieniem - wielkie zaskoczenie i filmowy nokaut.